18 marca 1945
r, nad ranem, 303 Grupa Bombowa wystartowała na Berlin. Część
załogi samolotu pod dowództwem porucznika McCaldina na krótko
zagościła w Wolsztynie.
Oto krótki
opis tamtych wydarzeń...
Boeing B-17G
tzw. Latająca Forteca nazwany "NaughtyVirgin", co można
przetłumaczyć jako "Nieprzyzwoita Dziewica" został
ostrzelany nad Berlinem przez Messerschmitty Me-262 . Ze względu na uszkodzenia
dowódca samolotu postanowił dokończyć misję i nie wracać do
bazy, lecz najkrótszą drogą przedostać się za linię frontu
wschodniego, by nie wpaść w ręce nazistów.
Dwoje
członków załogi tj.
Drugi pilot
Emil M. Sabol z Ironwood w Michigan
i mechanik
Alexander Archibald ze Stanford w Connecticut
wyskoczyli
jeszcze nad Niemcami i dostali się do niewoli.
Pozostali
lotnicy skakali w następującej kolejności ;
Elektronik
Andrew T. Kester z Wilmington w Północnej Karolinie
Tylny
strzelec James J. Murphy z Redwood z Kalifornii
Dolny
strzelec Union B. Melton z Concord w Północnej Karolinie
Nawigator
Lyman M. Clark z Millville w New Jersey
Po około 5
minutach lotu w okolicy Wolsztyna skakali;
Pilot Roy
O. McCaldin z San Antonio w Teksasie
Bombardier
William S. King z Chardon w Ohio
Radiooperator
John W. Powers z Elmira w stanie Nowy Jork
Samolot
przeleciał jeszcze kilkanaście kilometrów by rozbić się pod
Wielichowem. W krótkim czasie Rosyjscy żołnierze odnaleźli
rozbitków i przewieźli do sztabu w niewielkiej leśniczówce. Tam
poznali zarówno Rosyjskiego generała jak i obyczaje, z których
słynie ten kraj. Jankesów ugoszczono solidnym posiłkiem i
popularną w tym kraju wódką. Po kilku godzinach przewieziono ich
do Wolsztyna.
John W.
Powers w swoim liście do żony Jany tak opisuje pobyt w naszym
mieście:
"...zatrzymaliśmy
się w domu burmistrza i spędziliśmy noc w najbardziej miękkich i
wygodnych łóżkach jakie kiedykolwiek widziałem. Dosłownie
pogrążyliśmy się w nich.
U burmistrza
zaczęliśmy od kilkunastu następnych toastów i kolejnego obfitego
obiadu. Patrząc wstecz nie potrafię zrozumieć w jaki sposób
zdołaliśmy tak długo zachować trzeźwość. Dzień zaczął i
skończył się konsumpcją wódki. Miało się wrażenie, że oni piją
ją jak wodę, a raczej zamiast wody..."
Następnego
dnia około południa odwieziono ich na pociąg zkąd poprzez Leszno
dotarli do ambasady w Warszawie.
Dzięki
pasjonatom historii jak p. Michał Mucha, wspomnieniom starszych
ludzi jak p. Bernard Machnicki z Wielichowa, wreszcie redaktor Głosu
Wolsztyńskiego p. Annie Domagalskiej Historia ta ujrzała światło
dzienne w postaci artykułu w numerze 6 z 1997 r. ,który
zainspirował mnie do przypomnienia tej historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz