Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 15 stycznia 2012

JANKESI W WOLSZTYNIE

18 marca 1945 r, nad ranem, 303 Grupa Bombowa wystartowała na Berlin. Część załogi samolotu pod dowództwem porucznika McCaldina na krótko zagościła w Wolsztynie.


Oto krótki opis tamtych wydarzeń...
Boeing B-17G tzw. Latająca Forteca nazwany "NaughtyVirgin", co można przetłumaczyć jako "Nieprzyzwoita Dziewica" został ostrzelany nad Berlinem przez Messerschmitty Me-262 . Ze względu na uszkodzenia dowódca samolotu postanowił dokończyć misję i nie wracać do bazy, lecz najkrótszą drogą przedostać się za linię frontu wschodniego, by nie wpaść w ręce nazistów.

                                                                          
Nawet poważnie uszkodzone maszyny potrafiły wrócić do bazy










Dwoje członków załogi tj.


Drugi pilot Emil M. Sabol z Ironwood w Michigan



i mechanik Alexander Archibald ze Stanford w Connecticut
wyskoczyli jeszcze nad Niemcami i dostali się do niewoli.





Pozostali lotnicy skakali w następującej kolejności ;
Elektronik Andrew T. Kester z Wilmington w Północnej Karolinie
Tylny strzelec James J. Murphy z Redwood z Kalifornii
Dolny strzelec Union B. Melton z Concord w Północnej Karolinie
Nawigator Lyman M. Clark z Millville w New Jersey
Po około 5 minutach lotu w okolicy Wolsztyna skakali;
Pilot Roy O. McCaldin z San Antonio w Teksasie
Bombardier William S. King z Chardon w Ohio
Radiooperator John W. Powers z Elmira w stanie Nowy Jork


Samolot przeleciał jeszcze kilkanaście kilometrów by rozbić się pod Wielichowem. W krótkim czasie Rosyjscy żołnierze odnaleźli rozbitków i przewieźli do sztabu w niewielkiej leśniczówce. Tam poznali zarówno Rosyjskiego generała jak i obyczaje, z których słynie ten kraj. Jankesów ugoszczono solidnym posiłkiem i popularną w tym kraju wódką. Po kilku godzinach przewieziono ich do Wolsztyna.

    John W. Powers w swoim liście do żony Jany tak opisuje pobyt w naszym mieście:



"...zatrzymaliśmy się w domu burmistrza i spędziliśmy noc w najbardziej miękkich i wygodnych łóżkach jakie kiedykolwiek widziałem. Dosłownie pogrążyliśmy się w nich.
U burmistrza zaczęliśmy od kilkunastu następnych toastów i kolejnego obfitego obiadu. Patrząc wstecz nie potrafię zrozumieć w jaki sposób zdołaliśmy tak długo zachować trzeźwość. Dzień zaczął i skończył się konsumpcją wódki. Miało się wrażenie, że oni piją ją jak wodę, a raczej zamiast wody..."
Następnego dnia około południa odwieziono ich na pociąg zkąd poprzez Leszno dotarli do ambasady w Warszawie.

Dzięki pasjonatom historii jak p. Michał Mucha, wspomnieniom starszych ludzi jak p. Bernard Machnicki z Wielichowa, wreszcie redaktor Głosu Wolsztyńskiego p. Annie Domagalskiej Historia ta ujrzała światło dzienne w postaci artykułu w numerze 6 z 1997 r. ,który zainspirował mnie do przypomnienia tej historii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz